wtorek, 6 maja 2014

"Mam strasznie dużo do zrobienia. Ale nie mogę, nie potrafię, bo moje myśli nie chcą mi na to pozwolić. Powinnam robić, robić więcej, pracować, nie spać, pisać, liczyć, kreślić, ćwiczyć, byleby nie myśleć. A jest na odwrót. Siedzę i się gapię, nie robię nic, bo myślę.
Nie lubię swoich myśli.

Szłam chodnikiem, mijałam leżącego gołębia. Przekonana, że jest martwy, nie zwróciłam na niego uwagi, póki nie podniósł głowy i się nie spojrzał na mnie.
Gołąb, głupi ptak, przedstawiciel znienawidzonej przez ludzi rasy brudzącej miejskie parapety. Powinnam go dobić, żeby nie cierpiał. Ale jak? Miałam wziąć kamień i zmiażdżyć mu głowę? Poszłam.

To ja. Przedstawiciel cech znienawidzonych przez społeczeństwo. Nie jestem za mądra, nie jestem za ładna, daleko mi do zgrabnej. Zdarza mi się wyrażać własne zdanie... w skrócie: jestem zlepkiem tego, czego ludzie nie lubią.
Powinnam zniknąć, żeby nie cierpieć? Żeby nie przeszkadzać ludziom?
Ale jak? Rzucić się z mostu, połknąć jakieś prochy, powiesić się? Zrobić zamieszanie wokół swojej osoby?

Egzystuję sobie. I powoli umieram, w mękach większych lub mniejszych, zależnie od punktu tej egzystencji. Na pewno czeka mnie dłuższe umieranie niż gołębia zostawionego na pastwę losu. Bo czy życie i umieranie to nie to samo?

Jestem przewrażliwiona. Boli mnie, jak ludzie mnie odtrącają, wypychają na margines, nie zauważają, nie odpowiadają, jak chcę porozmawiać. Boli mnie, że siedzę sama i gapię się w przypadkowo wybrany punkt w przestrzeni i że mojej pustki nikt nigdy nie chce zakłócić. Wiadomością, telefonem, czymkolwiek.
Nawet do nieistniejących ludzi nie mogę już uciec."