niedziela, 28 sierpnia 2016

"Jestem naiwna. Tak bardzo naiwna, że bardziej się chyba nie da.
Niby wiem, jak działa świat - a jednak nie. To, co dla mnie jest czymś wielkim, dla normalnych ludzi jest powszechnością. To dziwne, że ja takich "ładnych" rzeczy nie mam na co dzień, tylko miałam ich raptem kilka w życiu. Dla mnie wszystko coś znaczy. Wszystko jest ważne.

Chciałam Ci tylko powiedzieć, że ja nie mam bliskich. Nie chcę już nikogo blisko.
Jeśli jesteś blisko, to masz dostęp do gołej, miękkiej tkanki. Źle dotkniesz i umrę.

Oto umieram.

Zazdroszczę Ci czasem tej beztroski. Dzisiaj jeden człowiek, jutro inny, chwytaj dzień, nikt nic nie znaczy. Po prostu w świat, nikt Cię nie zatrzymuje, nie spowalnia nawet.
Bo dla mnie, skoro człowiek jest, to coś do tego doprowadziło. To to jest coś.
Skoro jesteś, to Ci ufam.
Dlaczego więc umieram po raz kolejny?
Dlaczego moje wszystko, to Twoje nic?

Dlaczego mnie to tyle kosztuje? Chcę tak umieć. Chce móc powiedzieć, że się nie przejmuję, że życie toczy się dalej.
Chcę Ci nie ufać. Chcę Ci nie wierzyć.
Tobie, przyjacielu, chłopaku, członku rodziny.
Tobie, osobo, która powinna mi być bliska. Której ja powinnam być bliska.

Oto umieram.

Już nie mogę, nie mogę tak bardzo, że chyba się w sobie zapadnę. Brak ułożonego życia mnie tak nie boli, jak brak ludzi.
Skąd wziąć siłę, by samotnie egzystować, nie potrzebować nikogo? Z nikim nie rozmawiać na poważne tematy, od nikogo niczego nie oczekiwać?

Tak bardzo nie chcę po raz kolejny.
Głupia, nie umiem się uczyć na błędach."

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

"Nie pogodziłam się. Chyba nigdy się nie pogodzę.
Wiem, że to nie ma (nigdy nie miało) sensu. Ale chciałam raz jeszcze, tak na serio.
Umrzeć i się wypalić.
Nigdy nie przeprowadziłam takiej rozmowy. I tak, jak wcześniej. Wszystko. Bez ładnych słówek i dyplomacji. Sens był jeden - bez półśrodków, wszystko albo nic.
Nic.
Byłam prawie pewna, że tak będzie. Znamy się już trochę, wiem, że nie jestem na tyle ważna.
Żeby o mnie pamiętać.
Żeby ze mną rozmawiać.
Żeby spędzać czas.
Nie tylko wtedy, kiedy nie ma nikogo innego, kto by mógł. Ale cóż. To ja. To się nigdy nie stanie. Zawsze, do końca życia będę siedzieć sama i zbierać energię, by utrzymywać uśmiech na twarzy przy ludziach.

Dzisiaj znowu pękłam. Znowu ktoś, kto powinien być autorytetem, spowodował, że czuję się jak bezwartościowe, nic nie potrafiące... właśnie.
W końcu zabrakło mi cierpliwości.
Ale cóż. To ja.
Czasem mam wrażenie, że mówię w innym języku, bo nikt nie wie, o co mi chodzi.

Jeden wiedział.
Ale cóż. To ja.
Więc jest - nic.

Dzieje się dużo złych rzeczy. Parę takich, które zmusiły mnie do wspomnień, do zanalizowania drogi, którą przeszłam. Pracy, jaką wykonałam, by stać się choć trochę bardziej normalną.
Przeraziłam się, gdy uświadomiłam sobie, jaki jest wniosek. Stuprocentowo pewny, nawet nie ma co szukać dziury w całym: już dawno bym nie żyła, gdyby nie Bóg. Jakąś cudowną nitką, często ledwo co, wiara podtrzymuje mnie przy życiu. Powtarzam sobie, że jest ktoś, dla kogo jestem ważna, kogo obchodzę. Że są wartości, które trzeba pielęgnować. Wszystkie te rzeczy, które zdecydowana większość ludzi, których znam, uważa za brednie, głupoty, ciemnogród.
Można się pokusić o stwierdzenie, że takim małym "cudem" jest to, że wciąż nie zniknęłam."

środa, 10 lutego 2016

"Niby nie mogę dłużej, a tu proszę, parę miesięcy, rozpoczęty kolejny rok...

Uświadomiłam sobie, że zazwyczaj po raz pierwszy w ciągu dnia odzywam się koło godziny 15, rzucając "dzień dobry" w stronę portierni. Swój dzień zamykam "do widzenia" w okolicach 21, gdy wychodzę.
Nic, nic, nic.
Nic.
Nic.
Zero.
Nic.
Przez chwilę myślałam, że to usprawiedliwia wykorzystywanie ludzi. Jedź ze mną, zawieź mnie, chodźmy na obiad.
Ale nie. To mój egoizm, moje problemy. Ludziom nic do tego, ich to nie interesuje, w ich oczach prawdopodobnie jestem kolejną zawracającą głowę.
Ja i moja desperacja.
Nie mam nikogo, nie mam niczego. Ludzie, którym kiedykolwiek zaufałam, zniknęli.

(tak, to zdarzyło się znów)

Tak.
Zdarzyło się znów.
Nie potrafię tego pominąć. Obrócić w żart i ruszyć dalej.
Przecież wiedziałam, cały czas wiedziałam, że nie wolno mi uwierzyć. Ale spróbowałam, bo może akurat tym razem...
Mam za sobą wiele prób. Kilka ważnych dla mnie osób, dla których ja wcale nie byłam ważna. Nie wiem, dlaczego myślałam, że tym razem będzie inaczej. Ktoś kiedyś powiedział, że bardzo pilnuję swojego wnętrza. Nikomu nie pozwalam się zbliżyć, nie tak naprawdę.
Naprawdę wierzyłam, że to da się zbudować. I skoro tak, to trzeba było zaryzykować.
I pozwolić, po raz pierwszy, od kiedy pamiętam.
Po raz pierwszy w życiu werbalizowałam swoje myśli. Tłumaczyłam wszystko po kolei, starając się jakoś racjonalnie przedstawić swoją sytuację.
Chyba nigdy nie podjęłam tak wielkiego ryzyka. Mogłam zyskać to, czego zawsze chciałam. I byłam gotowa dać wszystko to, czego się oczekuje po przyjaciołach.
Ale tych według mojej definicji, nie tych według świata. Takich na całe życie, stojących po twojej stronie, skaczących za tobą w ogień.
Kto mnie zna dłużej, ten wie, że tak potrafię. To ja wsiadałam w pociąg, bo "jakoś mi dzisiaj źle". Ja skanowałam nocami po kilkadziesiąt stron, i to ile razy. Ja byłam gotowa dać się stłuc, żeby ktoś nie musiał.
Już nie.
To się nie opłaca.
Byłam głupia, ale wiem, że dawałam się wykorzystywać. Czasem wciąż na to pozwalam, nawet, gdy mam taką świadomość. Potrzebujesz pieniędzy? Spoko, ja zapłacę, nie oddawaj. To nic, że w mojej lodówce jak zobaczysz cokolwiek, to niemal jak święto, a jak nie jem z kimś, to jem śmieci. Chyba nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak słabo stoję finansowo. Ale to nic. Pieniądze mnie mało obchodzą, mogę biedować, jeśli w zamian mogę spędzić z kimś trochę czasu.
Rzucił cię facet? Już jadę, popłaczemy, napijemy się czegoś dobrego, pogadamy o pierdołach. To nic, że zupełnie mnie to nie obchodzi, że zazdroszczę, że jakiś się tobą zainteresował. Mam cierpliwość, mogę słuchać.

W ogóle, skąd ten pomysł, że ja wiem cokolwiek o związkach?

Sypie się? Jasne, będę doradzać obu stronom, w sumie zależy mi, żeby im było dobrze razem.

Czemu?

Nie wiesz, którą wybrać?
Nawet nie wiem, ile kalkulacji w życiu robiłam... Ile się nasłuchałam o zaletach innych kobiet.

Po co?

Nie masz czasu? Zaniosę, załatwię.
Jasne, pójdę, zorganizuję.
Potrzebujesz kogoś do roboty? Popytam znajomych.
Nie rozumiesz? Jak rozumiem, to wytłumaczę, nie ma problemu. Jak nie rozumiem, to zrozumiem, żebym mogła ci wytłumaczyć. W końcu zależy mi na tym, żebyś zrozumiał.

Jakaż ja jestem głupia. Wciąż i wciąż wydaje mi się, że skoro nie mogę nikogo zainteresować swoją osobą, to mogę sobie kupić czyjeś towarzystwo. Swoim czasem, swoimi pieniędzmi, swoim wysiłkiem.
Nieprawda.
A jednak tylko tyle mi zostało. Zaryzykowałam, a cała moja energia w to zainwestowana odbiła się rykoszetem i rozerwała na kawałki.
Myślałam, że się z tym pogodziłam. Nie, nie pogodziłam się. Co temat wraca, to okazuje się, że stoję wciąż w tym samym miejscu. Naprawdę nie wiem, czy pozbieram się tym razem.

Ale już nigdy nie chcę uwierzyć.
Nie ma w co."