poniedziałek, 4 kwietnia 2016

"Nie pogodziłam się. Chyba nigdy się nie pogodzę.
Wiem, że to nie ma (nigdy nie miało) sensu. Ale chciałam raz jeszcze, tak na serio.
Umrzeć i się wypalić.
Nigdy nie przeprowadziłam takiej rozmowy. I tak, jak wcześniej. Wszystko. Bez ładnych słówek i dyplomacji. Sens był jeden - bez półśrodków, wszystko albo nic.
Nic.
Byłam prawie pewna, że tak będzie. Znamy się już trochę, wiem, że nie jestem na tyle ważna.
Żeby o mnie pamiętać.
Żeby ze mną rozmawiać.
Żeby spędzać czas.
Nie tylko wtedy, kiedy nie ma nikogo innego, kto by mógł. Ale cóż. To ja. To się nigdy nie stanie. Zawsze, do końca życia będę siedzieć sama i zbierać energię, by utrzymywać uśmiech na twarzy przy ludziach.

Dzisiaj znowu pękłam. Znowu ktoś, kto powinien być autorytetem, spowodował, że czuję się jak bezwartościowe, nic nie potrafiące... właśnie.
W końcu zabrakło mi cierpliwości.
Ale cóż. To ja.
Czasem mam wrażenie, że mówię w innym języku, bo nikt nie wie, o co mi chodzi.

Jeden wiedział.
Ale cóż. To ja.
Więc jest - nic.

Dzieje się dużo złych rzeczy. Parę takich, które zmusiły mnie do wspomnień, do zanalizowania drogi, którą przeszłam. Pracy, jaką wykonałam, by stać się choć trochę bardziej normalną.
Przeraziłam się, gdy uświadomiłam sobie, jaki jest wniosek. Stuprocentowo pewny, nawet nie ma co szukać dziury w całym: już dawno bym nie żyła, gdyby nie Bóg. Jakąś cudowną nitką, często ledwo co, wiara podtrzymuje mnie przy życiu. Powtarzam sobie, że jest ktoś, dla kogo jestem ważna, kogo obchodzę. Że są wartości, które trzeba pielęgnować. Wszystkie te rzeczy, które zdecydowana większość ludzi, których znam, uważa za brednie, głupoty, ciemnogród.
Można się pokusić o stwierdzenie, że takim małym "cudem" jest to, że wciąż nie zniknęłam."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz